czwartek, 9 października 2014

Rozdział I

No więc... jest i pierwszy rozdział... Miło by mi było, gdyby ludzie, którzy to faktycznie czytają, napisali cokolwiek, bym wiedziała, że moje wypociny mają trochę sensu ; D także tego, no. Dzięki za uwagę and... enjoy ! ; *

******


         Szłam tymi cholernymi uliczkami, szukając tego pięęęknego  domu ze zdjęć. Dobrze, że jest tego choć troszeczkę w necie, bo tak to nawet nie miałabym pojęcia czego szukać. No tak, najbardziej zagorzałą fanką to ja nie byłam. W sumie, jak na ironię losu, nie byłam nią wcale. No właśnie, więc co ja, do cholery jasnej, wyprawiałam?! O, jakże to był masakrycznie głupi pomysł... Na coś tak durnego i szalonego jednocześnie mogłam wpaść tylko ja. Zatrzymałam wózek, i podałam smoczka Ani. Nie chciałam, by obudziła się za szybko, gdyż wtedy na pewno bym się nią zajęła i miała idealne wytłumaczenie przed samą sobą na wycofanie się z totalnego bagna, w jakie za chwilę planowałam się wpakować. A na prawdę, nie po to zjawiłam się w tym pieprzonym LA, żeby teraz sobie odpuścić i wrócić do domu kompletnie z niczym. Spięłam swoje długie, ciemnobrązowe włosy gumką, którą miałam na nadgarstku, w koka na czubku głowy, i poprawilłam sobie lustrzane okulary przeciwsłoneczne na nosie. O rany, było tak cholernie gorąco, że aż szkoda mi było Małej ciągać w taką pogodę. Biała bokserka, króciuteńkie spodenki jeansowe i sandałki na szpilce sprawiły, że mimo prowadzenia wózka, nadal płeć męska się za mną odwracała, co jeszcze bardziej odbierało mi pewność siebie i dodawało jakiegoś cholernego stresu... Kurwa, co ja robię? Chyba ostatnio naczytałam się o Nich zbyt dużo opowiadań. Albo w ogóle zbyt dużo się naczytałam, skoro wpadłam na tak idiotyczny pomysł, i uważałam, że to się na prawdę uda. A może ja po prostu zwariowałam, i powinni byli mnie zamknąć w jakimś ośrodku...? Z drugiej strony, jeśli tak, to powinnam być w pokoju bez klamek już dawno, dawno temu. Delikatnie uchyliłam okulary, i moje i tak już nienaturalnie spore, czekoladowe oczy, otworzyły się jeszcze szerzej... O w cholerę. To tutaj. W sumie, z mojej perpektywy, wydawało się to w chuj większe niż na zdjęciach. Na chwilę zapomniałam jak oddychać. Ha! No niesamowite, więc jednak na prawdę bywały jakieś sytuacje, w których się stresowałam. Stanęłam kilka metrów od bramy, sięgając po papierosa. Niech to szlag...! Obiecałam sobie, że w życiu nie zapalę idąc z wózkiem. Wdech, wydech, wdech, wydech... Przecież to nic takiego. Na prawdę nie jesteś jedną z tych zakręconych fanek, piszczących na Ich widok. I na prawdę nie masz na Ich punkcie obsesji, i na prawdę to wszystko nie jest tak, jak to za chwilę mogłoby wyglądać... Powinni zrozumieć. Bo przecież sytuacja, choć na pewno dla Nich dziwna, będzie dość prosta i racjonalnie wyjaśniona. Ta... racjonalnie. Na pewno. Zaczęły mi się pocić dłonie. Oho, zaczynało się... I już wymyślałam jakiekolwiek wymówki sama przed sobą. Że Mała niedługo będzie głodna (nieważne, że jadła pół godziny  temu!), że nie mam jak tam wejść, bo na pewno jest jakakolwiek ochrona, czy cokolwiek w ten deseń, że głupotą totalną było w ogóle zapuszczenie się w tę okolicę. Kurwa, Ala, weź się w garść, i zrób to, co powinnaś zrobić, bo druga taka okazja się nie nadarzy. Wyobraziłam sobie Florę. O, jakże byłaby ze mnie dumna, gdyby wiedziała, że postanowiłam tego dokonać. Ha! A gdyby zobaczyła, że planuję wykombinować cokolwiek, by się wycofać, zaraz pewnie zaczęła by kręcić głową, machając na prawo i lewo tą swoją burzą pięknych, ciemnych loków z blond końcówkami, i karcąc mnie spojrzeniem swych wielkich, pięknych, ciemnozielonych oczu... Tak, stanowczo muszę to zrobić. Nieświadomie, nie wiem  jakim cudem, znalazłam się centralnie pod bramą, zza której obserwował mnie mniej więcej dwumetrowy, szeroki mężczyzna. Garnitur, czarne okulary, łysy... Że On jeszcze nie padł z gorąca. Ja bym w tym garniturze umarła, co nie było by w sumie w mojej sytuacji takim głupim wyjściem. Spojrzał na mnie z nad okularów, a ja poczułam, jak wyszły mi na policzki piękne, ogromne, czerwone rumieńce... Dobra, kurwa, powtarzam, weź się w garść. Natychmiast ! Nienawidziłam opierdalać samej siebie w myślach, no ale czasem to pomagało. Wyobraziłam sobie, jak to wszystko się potoczy... Uznałam nagle, że nawet jeśli się nie uda, bo przecież w sumie było to skazane na porażkę, to i tak będzie to jedna z największych przygód i jednocześnie głupot w moim życiu. No, a że zaliczałam się do tych, którzy często robili coś na prawdę mega głupiego, to stwierdziłam,  że chuj tam. Zdjęłam okulary, i spojrzałam na Niego beznamiętnym wzrokiem.
-Chcę rozmawiać z Billem. Teraz. Mógłbyś mi to łaskawie ułatwić, wpuszczając mnie na teren rezydencji?- spytałam z ironicznym uśmiechem. WIedziałam, że jeśli na prawdę chcę się tam dostać, to musiałam być tak bezczelna, jak tylko potrafiłam. A w tej sytuacji po dzwio- nie potrafiłam. Jakoś w naturalnych warunkach na prawdę takie rzeczy wychodziły mi o wiele lepiej...
-Moja droga, nie wiem, co sobie ubzdurałaś w tej główce, ale nie ma cienia szans, byś się tu dostała. Przykro mi bardzo, ale możesz zawrócić tam, skąd przybyłaś. - odpowiedział, niespecjalnie nawet na mnie zwracając uwagę. Osz Ty ... milion epitetów na raz przemknęło mi przez głowę. Kurwa ! Musiałam tam wejść, choćbym miała wjechać czołgiem, by pociągnąć to dalej. Inaczej nie miałam jak powiedzieć Mu o tym, że na prawdę potrzebowałam Jego pomocy. Jakkolwiek desperacko i idiotycznie to nie brzmiało.
-Słuchaj, na prawdę nie chcę być niemiła ani natrętna, ale widzisz Ją?- pokazałm Mu małą Anię w wózeczku. Spojrzał, zdejmując okulary. -Powiedz Billowi, że albo ten `mały problem` omówi ze mną tu i teraz, albo w sądzie, robiąc przy tym szał na cały świat w kwestii sugestii jego ojcostwa. Myślę, że paparazzi szybko się zainteresują naszą historią, nie sądzisz?- spytałam, obojętnie spoglądając na Niego, po czym poprawiłam Małej parasolkę przy wózku, by słońce Jej nie świeciło. Kątem oka zauważyłam, że mój nowy, wielki przyjaciel... nagle zbladł! Odszedł kawałek, mówiąc coś do swojej zajebistej, wyglądającej jak zabawka, krótkofalówki, czy cokolwiek to było. Cóż, On się odsunął, więc ja weszłam. No przecież nie weźmie za fraki i mnie i wózka, wyrzucając nas stąd z hukiem. Najwyżej subtelnie wyprosi, a my wtedy wyjdziemy. Jednak, o dziwo, rzucił-Pan Kaulitz  czeka na panienkę z niecierpliwością. - i gestem zapraszającym machnął w kierunku drogi prowadzącej chyba do wejścia tego gigantycznego budynku. O żesz kurwa... Serce tłukło tak, że byłam w szoku, iż nie zeszłam jeszcze na zawał. Pomijając fakt, że trzęsłam się jak galaretka w rękach alkoholika niepijącego trzeci dzień z rzędu. Kolejny ochroniarz, chyba wychodząc nagle z pod ziemi, postanowił mi pomóc z wózkiem. O kurwa, kurwa, kurwa... weszłam do środka. I zrobiło mi się słabo. I to wcale nie z powodu przepychu, jaki tu panował- bo to nie to. To tylko fakt, że... nie miała pojęcia, co ja mam Mu dalej powiedzieć! Ironicznie, w głowie miałam cały zarys sytuacji, co i jak, i na co odpowiadać. ALe w praktyce oczywiście nic z tego. Fuck ! Weszłam do salonu, który był jakieś 3 razy większy od mojego mieszkania. Ha! No pięknie, panowie ! I na kanapie niestety dotrzegłam Billa. Bladego, przerażonego, patrzącego na mnie jak na ducha. Wstał, robiąc trzy kroki w naszą stronę. O, proszę. Nawet w miarę luźnie był ubrany, dzięki czemu nie zjebałam go w myślach po raz kolejny za ten cholernie gejowski wygląd. Mhmm, i co teraz...? Co ja mam Mu, do cholery, powiedzieć ?! Stanęłam z wózkiem, i przez chwilę uparcie mierzyliśmy się wzrokiem w ciszy. Zwróciłam uwagę jak zawsze na jego makijaż. Delikatniejszy niż zwykle, ale kurwa, jak zawsze, mocniejszy i lepszy (cholera jasna!) od mojego. W ogóle wyglądał trochę inaczej, niż Go sobie mój umysł zakodował jak wyglądać powinien po tylu zdjęciach z dziwnymi fryzurami i takie tam... Powoli podszedł do wózka. A ja nawet ani drgnęłam. Patrzyłam tylko na to, powoli rozszerzając usta w cynicznym uśmiechu. Co za idiota...
-Eeeee... my... czy... czy to jest moja córka?- wykrztusił w końcu z siebie, delikatnie dotykając rączki Małej, a ja pierdolnęłam takim śmiechem, jakim nawet nie wiedziałam, że potrafię. I śmiałam się tak z Niego, gdy On wyprostował się, i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, patrząc urażonym wzrokiem. No nie wierzę! No kurwa. Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę! Jak można być takim idiotą, i jednocześnie dupkiem, by nie pamiętać, kogo się pieprzy?!




********


I jak? Tylko szczerze!! ; D